Gotowy na grę, gdzie najpierw musisz zabić króla (tak, dobrze przeczytałeś!), żeby w ogóle pomyśleć o królewskiej koronie? Właśnie tak działa Murder: To Kill or Not to Kill – czyli idealna produkcja dla tych, którzy lubią trochę krwi, intryg i niekończącego się stresu na plecach. Zanim jednak zaczniesz świętować swoje zwycięstwo, musisz się upewnić, że nikt cię nie złapie i nie wsadzi do lochów. Bo jak wiadomo, lochy to nie aquapark.
Cała zabawa polega na tym, żeby zrobić porządek z królem (czyli trochę tak, jakbyś sprzątał pokój, ale z użyciem sztyletu), a potem nie dać się zabić przez bandę innych złoczyńców, którzy mają na ciebie oko większe niż teściowa na twoje wakacyjne plany. Ktoś musi pilnować pleców, bo tu nie ma miejsca na sentymenty – jeśli stracisz koronę, to już nie waszmość tylko banita.
Gra jest jak niekończący się thriller, ale z czasem przestajesz się dziwić, że akurat ty masz tyle wrogów – serio, więcej ich niż na rodzinnej imprezie przy stole z karpiem i kompotem. Ktoś mówi, że życie to scena, ale w Murder: To Kill or Not to Kill to scena pełna pułapek, zdrad i hej – niespodziewanych kopniaków w kostkę. Wszystko to w rytmie szaleńczej rozgrywki, gdzie jeden fałszywy ruch i jesteś klasycznym game over.
Jest coś magicznego w tym uczuciu, kiedy udało mi się zakraść do królewskiej komnaty, zamknąć drzwi za sobą i... ups, chyba wcisnąłem zły przycisk, bo połowa zamku już mnie goni! Szczerze mówiąc, moje serce wtedy biło szybciej niż po trzech kawach – a to dopiero początek. Ale hej, jeśli lubisz gry, gdzie adrenalina miesza się z nerwowym śmiechem, to jest to coś dla ciebie.
Podsumowując: Murder: To Kill or Not to Kill to jak rodzinny piknik w piekle, tylko że zamiast kiełbaski, masz sztylet, a zamiast śpiewów, krzyki nie daj się złapać!. Idealna gra, żeby sprawdzić, czy naprawdę potrafisz być sprytny i zimny jak lód, kiedy wszyscy wokół chcą twój tron. No i pamiętaj – w tej grze królem albo królową zostaje tylko ten, kto potrafi nie zwariować i nie dać się złapać. Proste, co nie?