Gotowy na wyprawę, która rozgrzeje Ci kciuki do czerwoności i sprawi, że poczujesz się jak prawdziwy ninja... tfu, samuraj? Ronin: The Last Samurai to gra akcji z duszą, której akcja rozgrywa się w świecie przypominającym feudalną Japonię, ale bez zbędnych drzeworytów na ścianie – za to z gęstą atmosferą zdrady, honoru i ostrych mieczy. Nasz bohater? Jeden samotny samuraj, którego życie zamieniło się w prawdziwy dramat godny telenoweli: honor stracony, klan w rozsypce, a on sam na celowniku wszelkiej maści zbirów. No to co robi? Wyrusza na epicką misję, by odzyskać swoją godność i poukładać świat na nowo – a przy okazji pokazać, że zdrada to temat rzadko spotykany w grach, ale za to jak jest, to od razu na maxa.
Przemierzając pięknie stworzone (i czasem bardzo zdradliwe) krajobrazy, trafiasz na przeszkody, które sprawią, że Twoje palce zaczną działać szybciej niż ekspres do kawy o poranku. Walka z przeciwnikami, którzy nie odpuszczają – jakby mieli w umowie punkt o ciągłym nabijaniu frustracji – oraz rozwiązywanie zagadek, które przypominają te z dzieciństwa, gdy ktoś schował Ci pilot do telewizora i musiałeś go znaleźć, bo bez Ekstraklasy życie traci sens. Nie tylko siejesz zamęt mieczem, ale też odkrywasz tajemnice, które doprowadziły Twojego gościa do takiego stanu rozpaczy – i wierzcie mi, te zwroty fabularne potrafią zaskoczyć bardziej niż fakt, że sąsiad z dołu ma karaoke o trzeciej nad ranem.
Sterowanie? Proste jak budowa cepa, a jednocześnie dające luz na kombosy i specjalne ruchy, które sprawią, że poczujesz się jak Bruce Lee po kursie kung-fu na YouTube. A jak masz ochotę na chwilę bycia kameleonem, to włączasz tryb skradania się, bo czasem lepiej podejść do problemów z taką delikatnością, jakbyś przemykał obok śpiącego teścia z nożem do masła. Ogrom sekretów, ukrytych przedmiotów i lore, które rozbudowują świat gry niczym dobra legenda przy ognisku (tylko bez komara w uchu), zachęca do eksploracji i zgłębiania tej japońskiej przygody na 100 procent.
Co najlepsze? Możesz ulepszać swojego samuraja, zakładać różne bajery i stylizować go tak, żeby pasował do Twojego sposobu gry – czy wolisz szarżować jak wściekły byk, czy wkradać się cichaczem jak kot na rozrzucone skarpetki. Wszystko to sprawia, że Ronin: The Last Samurai to nie tylko wyzwanie dla palców, ale też prawdziwa uczta dla fanów historii, akcji i zabawy z odrobiną absurdalnego japońskiego klimatu. Szczerze mówiąc, po godzinie grania miałem wrażenie, że sam przemierzam pola bitwy, a mój samuraj zaraz zacznie wygłaszać monologi o honorze, podczas gdy ja po cichu szukam save’a, bo jeszcze jedna walka to mój nowy ulubiony synonim piekła.