Ej, słuchajcie, mam dla Was prawdziwą petardę – Steve Red Dark! To nie jest zwykła gierka, to jest jak wizyta u cioci na imieninach, ale zamiast babcinych pierogów dostajecie solidny zastrzyk adrenaliny i mroku. Wcielasz się w Steve’a – tak, facet z imieniem, które brzmi jak bohater kreskówki, ale spokojnie, ten gość to twardziel z krwi i kości. Jego misja? Odnaleźć zaginioną księgę, która ma w sobie takie moce, że sam Gandalf by się schował pod stołem.
Gra jest dynamiczna jak Twoja ulubiona kawa o ósmej rano, tylko zamiast kofeiny dostajesz solidną dawkę akcji i niebezpieczeństw. Masz do przejścia całą masę poziomów, każdy z nich bardziej hardcore od poprzedniego, a w środku? Lokacje, które wyglądają jakby ktoś wymieszał mroczny fantasy z najlepszymi horrorami, i przeciwnicy gotowi zrobić z Ciebie mielonkę na śniadanie. Ale hej, nie martw się – Steve nie jest sam! Pozbiera po drodze sprzęcior, który sprawi, że będzie bardziej niezwyciężony niż legendarna zupa mamy z dzieciństwa.
Nie wiem jak Ty, ale ja lubię w grach, jak nie tylko się dobrze bawię, ale też oko cieszy. No i Steve Red Dark tutaj nie zawodzi – grafika jest tak dopieszczona, że momentami czułem się jakbym zgubił się na planie filmu akcji, a animacje są tak płynne, że czasem myślałem, czy ja przypadkiem nie wpadłem do jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Do tego dochodzi muzyka, która wprawia w taki nastrój, że nawet kot przestał się drapać (a to już coś!).
Przygotuj się na walkę o przetrwanie, która sprawdzi, czy masz nerwy ze stali, czy raczej z waty. Wbijaj do Steve Red Dark, bo to idealna okazja, żeby sprawdzić, czy potrafisz pokonać hordy wrogów, zdobyć epicki loot i nie zwariować przy tym od nadmiaru emocji. A może, tak szczerze, zrobisz to przypadkiem, po kilku nieudanych próbach, śmiejąc się jak głupi do sera? Może tak, a może nie – przekonaj się sam!