Hej, gotowy na przygodę, która jest mniej jak poważne zarządzanie firmą, a bardziej jak... opieka nad superrynkowym zoo? Supermark: Łapy to gra, w której nie tylko zarządzasz supermarketem, ale robisz to z ekipą futrzastych menedżerów – i powiem ci, jest to miks chaosu, śmieszności i słodkości, który rozbraja bardziej niż twój poranny kubek kawy (a to już coś!).
Wyobraź sobie, że jesteś nowym kierownikiem sklepu, który trochę przypomina bazar w dzień promocji – pełno klientów, półki świecą pustkami, a twoje zwierzęce załogi kombinują, jak tu sprzedać wszystko, co się da, zanim szefowa-kotka zejdzie na zawał z nerwów. No i właśnie – zarządzanie czasem staje się tu twoim supermocnym zadaniem. Musisz biegać od kasy do regału, pakować towary i doglądać, by żaden klient nie wyszedł z pustymi rękami (albo z kupą... nie, czekaj, tu to już inny rozdział gry).
Nie, nie jesteś sam – masz zespół zwierzaków, każdy z nich na pełnych obrotach i z własnym, unikalnym talentem. Jest szybki jak strzała pies, który potrafi skrócić kolejkę (bo kto lubi stać w kolejce? Ja na pewno nie!), oraz sprytna kotka, która zna wszystkie tajniki sprzedaży i potrafi wyciągnąć z klienta więcej niż on sam planował wydać. Brzmi jak Twój wymarzony team, co?
Gra nie tylko pozwala ci ulepszać sklep – trochę jak w realu, gdzie każda nowa lodówka czy kasa zbliża cię do sukcesu (lub przynajmniej do tego, żeby klienci nie uciekali na pobliski Biedronkę). Po drodze spotkasz jednak niespodzianki – inspekcje sanitarne, które potrafią przyprawić o dreszcze, czy nieoczekiwane promocje, które musisz ogarnąć szybciej niż Twój kot zdąży zjeść twój obiad. Supermark: Łapy to gra, która daje satysfakcję i pozwala wziąć sprawy w swoje ręce (dosłownie, klikając i przeciągając produkty z gracją, której mogłaby pozazdrościć niejeden profesjonalista).
Podsumowując: jeśli masz ochotę sprawdzić, czy potrafisz ogarnąć supermarket pełen gadających zwierzaków i przy tym nie zwariować, to Supermark: Łapy jest właśnie dla ciebie. To taka lekka mieszanka strategii i humoru, gdzie każdy dzień w pracy kończy się śmiechem (albo przynajmniej próbą nie wybuchnięcia śmiechem na głos). Szczerze mówiąc, po kilku rundach zacząłem się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby, gdyby mój szef też miał ogon i nosił fartuch.