Ej, słyszeliście o ThunderCats Roar: Lion-O's Quest? To taka platformowa jazda bez trzymanki, że nawet mój kot z sąsiedztwa zaczął się zastanawiać, czy nie warto się przebrać za lwa i wskoczyć do gry! W tej akcji jesteś Lion-O – tak, tym samym królem kotów z kreskówki ThunderCats Roar – który przemierza Trzecią Ziemię, żeby powstrzymać bandę potwornych duchów zła, no i oczywiście złego czarnoksiężnika Mumm-Ra, który wygląda jakby miał kiepski dzień i postanowił zrobić zamieszanie.
Gra to takie klasyczne platformowe szaleństwo, gdzie przeskakujesz, walczysz i czasem czujesz się jak kot na gorącym dachu, bo wrogów jest więcej niż planów na weekend bezrysunkowy. No i uwierzcie mi, te duchy zła potrafią napsuć krwi – serio, to nie jest zwykły spacer po parku, tylko pełen adrenaliny maraton. A najlepsze? Każdy level to nowa okazja, żeby sprawdzić, czy potrafisz zgrabniej skakać niż ja po kawie o poranku (nie pytajcie, dramat).
Co mnie ujęło najbardziej? Ten klimat kreskówki, który przesiąknięty jest takim luzem i humorem, że nawet jak giniesz po raz setny, to masz ochotę wrócić i zrobić to jeszcze raz – może tym razem z uśmiechem, albo przynajmniej bez przeklinania pod nosem. I ta cała zwariowana ekipa ThunderCatsów, no kogo by nie chciało mieć za kumpli? Możesz się poczuć jak bohater z kreskówki lat 80., tylko że bez tych koszmarnych fryzur.
Ogólnie ThunderCats Roar: Lion-O's Quest to idealna gra, żeby wciągnąć się na chwilę i zapomnieć, że za oknem lato, a Ty siedzisz w domu przed ekranem. Zresztą – kto by tam chciał wyjść, skoro można zabawiać się, walcząc z duchem zła i czarnoksiężnikami? A może Ty właśnie jesteś tym Lion-O, który uratuje Trzecią Ziemię? Wchodź, spróbuj, a ja idę po popcorn, bo ten Mumm-Ra zapowiada się na niezłego gadułę i kombinatora!
