Gotowy na bieg, co to nie zna słowa stop? Wskakuj w Tiger Run – grę, gdzie sterujesz młodym tygrysem, który zgubił rodzinę i teraz pędzi przez dżunglę jak szalony, próbując ich odnaleźć. No dobra, brzmi trochę jak moja ostatnia próba znalezienia pilota do telewizora, tylko tutaj zamiast kanapy są przepaście i rwące strumienie.
Cała zabawa polega na tym, żeby nie roztrzaskać się o dziesiątki przeszkód, omijać je z gracją kociaka ninja i zbierać monety, bo jak wiadomo – tygrysek bez kasy to jak ja bez kawy rano, czyli dramat. Po co te monety? Żeby odblokować nowych bohaterów (bo w końcu każdy tygrys chce mieć swoją ekipę), ulepszenia i boosty, które sprawią, że bieg będzie jeszcze szybszy i bardziej epicki. I tak, jest też ten moment, kiedy próbujesz przebić swój własny rekord lub udowodnić znajomym, że to oni są noobami.
Sterowanie? Prościzna! Przesuwasz palcem w lewo, w prawo, żeby nie wpaść na drzewo czy kolce, a tapnięciem skaczesz nad przeszkodą. W skrócie: tak łatwo, że nawet mój kot by dał radę (choć podejrzewam, że woli udawać, że nie wie, gdzie jest ekran).
O, i te power-upy – to taki turbo dopalacz, który na chwilę zamienia twojego tygrysa w prawdziwego sprintera albo magnes na monety. Przyznam, że pierwszy raz, gdy wpadłem na magnetyczny boost, czułem się jak złodziej na wyprzedaży – wszystko leciało do mnie, a ja tylko chwytałem i śmiałem się pod nosem.
Każde uruchomienie Tiger Run to nowa porcja adrenaliny i frajdy – raz biegniesz przez błotniste bagna, innym razem skaczesz po korzeniach drzew, a wszystko to przy oprawie graficznej, która sprawia, że chce się po prostu wskoczyć do ekranu i potarmosić te kolorowe liście (albo chociaż pobiegać z tygrysem). Idealna gra, żeby sprawdzić, czy Twoi znajomi to naprawdę kumple, gdy zaczyna się walka o najlepszy wynik i chwile zwątpienia, że może jednak lepiej zająć się czymś spokojniejszym, np. klejeniem makiety.
