Siemanko, gotowi na niezły ubaw i trochę potu na czole? Poznajcie Trial Extreme Parkour – grę, która miksuje szalone bieganie po murkach z trialową jazdą, ale bez roweru, bo tu stawiamy na własne dwie nogi i odrobinę szaleństwa. Wyobraź sobie, że jesteś ninja miejskiej dżungli, który skacze, ślizga się i robi kozackie triki, próbując nie rozbić sobie pyska na betonie. Brzmi jak plan? To jedziemy!
W tej grze wcielasz się w anonimowego, acz mega zdeterminowanego sportowca parkouru, którego jedynym celem jest pokonanie najtrudniejszych, miejskich torów przeszkód. Od gwarnych ulic, gdzie na każdym kroku czai się coś do przeskoczenia (albo pod nogami), po opuszczone magazyny pachnące kurzem i niebezpieczeństwem. I serio, nie ma tu żadnej epickiej fabuły, ale kto by tam na nią zwracał uwagę, kiedy adrenalina wali jak dzika rzeka, a ty próbujesz nie wylądować na ziemi jak naleśnik?
Mechanika jest prosta jak budowa cepa – skacz, ślizgaj się, rób triki i baw się przy tym dobrze. Sterowanie to taki przyjaciel, który nie rzuca kłód pod nogi (no, chyba że sam sobie je podrzucisz), więc czy jesteś nowicjuszem, czy weteranem parkouru, wskakujesz i od razu możesz zacząć klepać rekordy albo wygrać wojnę z własnym cieniem na liście wyników. A najlepsze jest to, że za super sztuczki i płynne przejścia dostajesz extra punkty – czyli jak za dobre selfie na insta, tylko tu twoje tricki robią robotę na pełnym gazie.
Grafika? Kolorowo, żywo, z takim miejskim vibe’em, że aż chce się wybiec na dach i pokazać, że ty też potrafisz. Muzyka? Dynamiczna, energetyczna, sprawia, że nawet jeśli spadniesz z rampy (a raczej kiedy), to człowiek i tak czuje się jak bohater rockowego koncertu. No i serio, to jest ta gra, która sprawdza, czy twoi znajomi to faktycznie kumple, gdy zaczynacie rywalizować – bo nic tak nie scala jak walka o tytuł mistrza parkouru i śmiechy z własnych gleb.
Podsumowując: Trial Extreme Parkour to wciągający miks prędkości, stylu i wyzwania, sprytnie ukryty pod prostą obsługą i przyjemną oprawą. Jeśli masz ochotę na jazdę bez trzymanki, łapanie balansu między wow a łoo matko, i trochę zdrowej rywalizacji (nawet z samym sobą), to ta gra to strzał w dziesiątkę. A ja? No cóż, już kilka razy skończyłem na glebie, ale kto by tam liczył... ważne, że śmiech przez łzy gwarantowany!