Kolorowanka po numerach, czyli Pixel by Numbers, to taki chillout na sterydach – połączenie oldschoolowego paint-by-numbers z urokiem pikselowej grafiki. Wyobraźcie sobie relaksacyjny sposób na oddanie się kreatywności, gdzie każdy piksel to mały kawałek sztuki do odkrycia. Fajnie jest usiąść z tym na biurku (albo na kanapie, jak kto woli), złapać myszkę albo śmignąć palcem i… malować. Szczerze mówiąc, ta gra to taki trochę reset dla zmęczonego gamera, który chce się wyciszyć i nie myśleć o tym, jak zdążyć na kolejny turniej w CS-a czy LoLa.
Nie liczcie na jakiś epicki fabularny twist, bo tu nie o to chodzi. Twoim zadaniem jest po prostu wypełnić na planszy odpowiednie pola — które oznaczone są numerkami — pasującymi kolorami. Brzmi banalnie? Może i tak, ale satysfakcja, kiedy pixel po pixelu wyłania się z chaosu kolorowy obraz, jest jak wygrana w najsłabszym turnieju e-sportowym (w sensie, czujesz, że coś osiągnąłeś). No i do tego wszystko robi się na spokojnie, bez ciśnienia, co czasem bywa jak balsam na nerwy.
Mechanika sterowania jest tak prosta, że nawet wasza babcia ogarnęłaby ją na jednym kaflu. Klik, klik, zaznacz kolor, maluj piksel, i powtórz. A interfejs? Gładki, minimalistyczny, zero zgrzytów – idealne dla tych, co uwielbiają prostotę. I mam tutaj pierwszy mały hicior z mojej przygody: przy jednym z poziomów kompletnie się zaplątałem, bo nie spojrzałem na numerki (serio, tak bardzo wciągnęło mnie samo kolorowanie, że trochę zgłupiałem), ale to chyba właśnie na luzie, no nie? Wiesz, game over to tu nie istnieje, no chyba że trafi się jakiś hardcore pixelowy boss, ale chyba takiego tu nie ma...
Zaawansowane plansze to już nie lada wyzwanie. Takie, że nawet cierpliwość Legionisty z Civita może zostać wystawiona na próbę. Ale przyznam, że generalnie ta gra to takie trochę odświeżenie klasyków puzzli – bardziej jak relaks z odrobiną wyzwania niż walka na śmierć i życie. Z początku myślałem, że skończy się na szybkim pomaluj i spadaj, ale teraz uważam, że Pixel by Numbers naprawdę potrafi zatrzymać przy sobie na dłużej. To nie Street Fighter, to bardziej kocyk i herbata dla twojego mózgu.
Tak więc, jeśli szukasz gry na spokojny wieczór, kiedy w tle leci jakiś Let’s Play od ReZETa albo Fexiego i chcesz przy tym pobudzić swoje zmysły barw i detali, to warto dać Pixel by Numbers szansę. Bo jak mawiają starzy wyjadacze – czasem trzeba po prostu zwolnić i pozwolić sobie na małą, kolorową ucieczkę od chaosu świata. A może nawet odkryjesz, że w duszy masz Vincenta van Piksela...