Gotowy na prawdziwą jazdę bez trzymanki w świecie, gdzie apokalipsa postanowiła zrobić sobie imprezę i zaprosiła całą zgraję mutujących potworów? Wbijaj do Apokaliptycznej Wieży – takiej przeglądarkowej gry, która połączyła tower defense z akcją, żebyś mógł poczuć się jak bohater (albo przynajmniej ktoś, kto próbuje nie umrzeć na każdym kroku).
Wyobraź sobie, że budzisz się w miejscu, gdzie świat wygląda jak po przejściu gigantycznego miksera do sałatek z apokalipsą w roli głównej. Twoim celem? Wspiąć się na górę tajemniczej wieży – ostatniej ostoi rozsądku i względnego bezpieczeństwa. No ale nie jest tak łatwo, bo po drodze czekają na Ciebie hordy potwornie nieprzyjemnych mutków i innych przeżywających kryzys egzystencjalny ocalałych, którzy równie chętnie zrobią Ci kuku. Ekhm, survival level master!
Sterowanie? Proste jak budowa cepa – klikasz myszką lub wciskasz klawisze, a Twoja postać skacze, strzela i stawia pułapki, które mają zatrzymać wroga. Mechanika jest tak gładka, że aż chce się mówić: chodź, spróbuj mnie dogonić, bestio. Coś jak jazda na rowerze, tylko że rowerem jest armata, a kierowca – Ty, i wszyscy na Ciebie napadają.
Broń i ulepszenia? Oczywiście, że są! Zbierasz surowce (bo w apokalipsie nawet złapanie puszki z jedzeniem to prawie jak zdobycie skarbu), craftujesz nowe zabawki i dopieszczasz swój arsenał, żeby przetrwać kolejną rundę. Możesz grać sprytnie i budować fortyfikacje godne średniowiecza albo pójść na całość z mieczem w dłoni i pokazać wrogom, kto tu rządzi. Wybór należy do Ciebie, chociaż ja osobiście jestem za opcją wszystko na raz, bo kto powiedział, że nie można?
Tak serio – ta gra to istny rollercoaster emocji i strategii. Każdy poziom to nowe wyzwania, pułapki, a czasem chwile, kiedy myślisz serio? znowu ten koleś wyskakuje z za rogu?. Idealna zabawa, żeby sprawdzić, czy masz nerwy ze stali, refleks jak gepard i plan awaryjny na sytuację, gdy wszyscy znajomi już dawno uciekli z pola bitwy. Apokaliptyczna Wieża to taka gra, która powiedziała mi kiedyś Nie ma mocnych, ale spróbuj. I wiecie co? Ja spróbowałem i... poległem z uśmiechem na ustach.