Wyobraź sobie, że nagle internet znika – panika? Nie, bo wtedy wkracza na scenę nasz bohater, czyli Chrome Dino Run – gra, która uratuje Cię przed nudą, gdy sieć sobie robi przerwę na kawę. To właśnie ona – prosta, pikselowa, a zarazem wciągająca do granic absurdu, bo kto by pomyślał, że bieganie dinozaurem T-Rex przez bezlitosną pustynię może być takie emocjonujące?
Tak, dobrze czytasz – sterujesz dinozaurem, który uwięziony w cyfrowej, 8-bitowej pustce, musi biegać bez końca, przeskakując kaktusy i zgrabnie unikając latających pterodaktyli. Brzmi jak nudny spacer? Nic bardziej mylnego! Z każdą sekundą gra przyspiesza, a przeszkody mnożą się jak króliki na wiosnę. To trochę jak życie – im dłużej biegniesz, tym więcej gówna jest na drodze, tylko tu nie ma szefa, który każe Ci się zatrzymać i zrobić kawę.
Sterowanie? Mistrzostwo świata. Na komputerze wystarczy wcisnąć spację lub strzałkę w górę, żeby skoczyć, a jeśli pojawi się jakiś pterodaktyl z nieba, to szybkie strzałka w dół i jesteś bezpieczny. Na telefonie? Tapnięcie palcem i Twój T-Rex już jest w powietrzu, jakby wygrał bieg na 100 metrów w dżungli bez internetu.
Co tu dużo mówić – ta gra to prawdziwy hołd dla retro gier. Monochromatyczna grafika z lat 80. (albo i starsza, nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałem GPSa), piksel po pikselu, a jednak taki klimat, że łezka się w oku kręci. Proceduralnie generowany teren sprawia, że każda rozgrywka to nowa przygoda – nigdy nie wiesz, kiedy wpadniesz na przeszkodę, która kompletnie zrujnuje Twoje imperium wyników.
Powiem Ci tak – Chrome Dino Run to idealna gra dla każdego, kto chce zabić czas podczas awarii internetu, sprawdzić refleks (albo jego brak) albo po prostu pośmiać się z własnej bezsilności, gdy na ekranie pojawia się ten mały dinozaur, który biegnie i biegnie, a Ty tylko klikasz i klikasz, próbując go nie zabić o kolejny kaktus. Szczerze mówiąc, pierwszy raz grałem, gdy wpadłem w internetową czarną dziurę i... poległem po 10 sekundach, śmiejąc się jak głupi. Polecam wypróbować, bo to taki prosty sposób, by choć na chwilę zapomnieć, że świat bez neta to jednak trochę apokalipsa.